Carmen w Operze Krakowskiej - RECENZJA

Dzisiejszego wieczoru miałem okazję wybrać się do Opery Krakowskiej na „Carmen”. Jest to opera francuskiego kompozytora Georges'a Bizeta z librettem Henri Meilhaca i Ludovica Halévy'ego napisana i wystawiana w czterech aktach. 

Muszę na wstępie zaznaczyć, że było to moje pierwsze w życiu wyjście na tego typu widowisko. Jak do tego doszło, że się na nim pojawiłem? Ano cóż… Jako fan ciężkiej muzyki metalowej świadomy jestem mało popularnego faktu, iż żaden inny rodzaj muzyki współczesnej nie ma tyle wspólnego z klasyką i operą, co właśnie… metal. Choć długowłosi, odziani w czerń muzycy najczęściej inspirują się kompozycjami Ryszarda Wagnera, to każdy inny klasyczny kompozytor jest niezwykle ciekawy i ujmujący.
I tutaj wspomnieć muszę, że do ostatecznej decyzji zakupu biletu skłonił mnie fakt, iż miał to być początkowo wagnerowski Tannhauser. Niestety jednak ta opera została odwołana kilka dni wcześniej ze względu na chorobę głównego solisty i zastąpiona bizetowską „Carmen”. Nie ukrywam, że gdy tylko dotarła do mnie ta wiadomość byłem wściekły i chciałem oddać bilet, jednak ostatecznie – za namową mojego serdecznego przyjaciela - zdecydowałem się iść na to, co Opera Krakowska zaproponowała w zamian. I nie pożałowałem!

Muzyka była naprawdę ujmująca, gra aktorów zadziwiająco profesjonalna i realistyczna, a ich śpiewy – zarówno solowe jak i chóralne – momentami wprawiały mnie o żywsze bicie serca i ciarki na skórze.
Choć nie jestem miłośnikiem historii miłosnych to przyznać muszę, że temu prawdziwemu klasykowi należy się wielki pokłon. Mimo że fabuła nie była ani górnolotna, ani nazbyt skomplikowana, to sposób gry śpiewaków dodawał do spektaklu niesamowitej żywiołowości – momentami czułem się jakbym naprawdę znajdował się w XIX-wiecznym obozowisku cygańskim w gorącej Hiszpanii.

Czy polecam innym? Jak najbardziej! Każdy szanujący się człowiek powinien przynajmniej raz w życiu odwiedzić operę. Kultura wyższa jest tym, czym rodzaj ludzki, a w szczególności dumna, tradycyjna cywilizacja europejska powinny szczycić się najbardziej. A najdoskonalszym, moim skromnym zdaniem, elementem tejże kultury jest właśnie opera. Choć „Carmen” do najpoważniejszych i najbardziej patetycznych przedsięwzięć nie należy to jednak jest na swój sposób monumentalna i ujmująca wrażliwe serca, czułych na kulturę widzów i słuchaczy. W końcu od czegoś zacząć trzeba… Mam nadzieję, że następną operą jaką uda mi się ujrzeć będzie patetyczny Tannhauser Wagnera. A póki co rozkoszuję się wciąż szarpiącą moje serce żywą uwerturą kompozycji Bizeta, która jeszcze przez jakiś czas będzie rozbrzmiewała skocznie w mojej głowie.




Komentarze