Wołyń - recenzja filmu

O filmie „Wołyń” mówiło się wiele już na długo przed jego premierą. A po niej głosów było jeszcze więcej, do tego o wiele głośniejszych. Produkcja ta została obsypana nagrodami, w Polsce wzbudziła powszechną aprobatę, natomiast na Ukrainie… zakazano jej wyświetlania! Choć przyznać trzeba, że i w naszym rodzimym kraju ogromne zainteresowanie „Wołyniem” szło w parze z coraz bardziej rozchwianymi komentarzami w miarę wzrostu liczby oglądalności. Za sprawą tego sam postanowiłem sięgnąć w końcu po ów produkcję i obejrzeć ją, mimo że na co dzień nie oglądam zbyt wiele rodzimych filmów (choć nie twierdzę też, że nie oglądam ich w ogóle!). To co zobaczyłem nie było lekkie, miłe i przyjemne w odbiorze. Niemniej jednak – zdecydowanie warte 2,5-godzinnego wpatrywania się w ekran z pełnym napięciem i skupieniem.

Jednak co to? O czym to? I dlaczego budzi tyle emocji? Powoli… Ostatni jak do tej pory film Wojciecha Smarzowskiego miał swoją premierę jesienią 2016 roku i zalicza się gatunkowo po części do kina wojennego, a po części do dramatu historycznego. Fabuła i zaprezentowane wydarzenia nawiązują do sytuacji na polskich kresach z końca lat ’30, oraz tzw. rzezi wołyńskiej dokonanej w roku 1943, również na tym samym terenie.

Jest to zdecydowanie kino dla widzów o mocnych nerwach – walka, realistycznie ukazane sceny mordów, oraz brutalność i bestialska wściekłość postaci zagranych niemal perfekcyjnie, oddają klimat II wojny światowej, oraz napiętej sytuacji na Kresach w tamtych burzliwych, bezwzględnych czasach doskonale. Ze względu na sam warsztat filmowy, wykonanie i wykończenie przyznać trzeba, że jeśli w trakcie oglądania nagle wyłączymy „Wołyń” i nie będziemy chcieli do niego już wrócić, to tylko i wyłącznie z powodu nadmiernego realizmu i naszej własnej wrażliwości, nie zaś przez jakiekolwiek niedociągnięcia reżyserskie, aktorskie, czy produkcyjne. Smarzowski odwalił robotę jak trzeba – dopasował aktorów do ról starannie i odpowiednio, połączył losy bohaterów (codzienne, wiejskie życie Kresowiaków w I połowie XX wieku) z brutalnymi wydarzeniami historycznymi tak, abyśmy mogli zobaczyć, poczuć i zrozumieć z czym musieli się borykać Polacy, Ukraińcy i Żydzi w miejscu i czasie o którym historia… mówi tak niewiele?! No i tu po wychwaleniu kunsztu reżyserskiego, oraz ostrzeżeniu przed nadmierną brutalnością, dochodzimy do kolejnej rzeczy, która spowodowała, że „Wołyń” stał się tak głośny…
Rzeź wołyńska to jedno z wielu wydarzeń z kart historii Polski o którym z jakiś przyczyn nie mówi się głośno, nie uczy się w szkołach i nie przypomina własnemu narodowi. Dlaczego? Czyżby cenzura? Tego już nie ma… Ale jest poprawność polityczna, która próbuje nadal narzucić o czym można mówić głośno, o czym szeptem, a o czym najlepiej nie wspominać wcale. Fakt, pamiętam jeszcze ze szkoły kiedy nauczyciel historii wspomniał raz, że w czasach II RP były na Kresach wsie zamieszkiwane wyłącznie przez Ukraińców i gdy pojawił się tam jakiś Polak, to mógł nawet zginąć. Jednak nic poza tym – żadnego wydarzenia związanego ze Stefanem Banderą podręcznik do historii nigdy nie wspominał.
„Wołyń” za to obnaża trzy podstawowe, połączone ze sobą prawdy: Polacy w II RP źle traktowali Ukraińców (bogaty polski pan, biedny ukraiński chłop), przez co Ukraińcy (napędzani również wolą utworzenia niepodległego państwa) postanowili w końcu dokonać straszliwej i niewyobrażalnie brutalnej rzezi, co później spotkało się ze znacznie słabszym (ale jednak…) odzewem. Co w związku z tym? Moim zdaniem nie byłoby to wcale tak głośne gdyby obie strony (polska i ukraińska) jawnie o tym mówiły, przyznając po prostu, że tak było, no i cóż… czasu nie cofniemy.

Film, moim osobistym zdaniem prezentuje wydarzenia historycznie dość obiektywnie. W końcu poza brutalnością widzimy też wspaniałe, budzące w sercach nadzieje na pojednanie – ślub Polki z Ukraińcem, któremu towarzyszy piękna mowa popa o przyjaźni obu narodów; garstki przyjacielskich Ukraińców ukrywające przerażonych Polaków; młody Ukrainiec odmawiający morderstwa Polaka, z którym przyjaźni się przecież od dziecka…

Podsumowując… „Wołyń” obejrzeć trzeba w ramach nadrobienia lekcji historii, których w szkole nie było ;) Nie jest to seans lekki, jednak od pierwszych scen dający kojącą świadomość, że nie oglądamy żadnego badziewia, a solidne kino historyczne. Mówiąc bez ogródek – film jest brutalny, mocny i wstrząsający. Nie rozumiem jednak ani tego dlaczego został zakazany na Ukrainie, ani też w drugą stronę – czemu po jego obejrzeniu niektórzy Polacy zmienili swój stosunek do Ukraińców (współczesnych Niemców też nie lubisz? Przecież to były te same czasy co Hitler..). Dla mnie to – jak już pisałem – obiektywny obraz historii Kresów, która nie powinna była się tak potoczyć i nie potoczy się już nigdy z powrotem tylko i wyłącznie jeśli zrozumiemy, że co było to było, a konflikty między Słowianami to niestety te najgorsze z możliwych… bratobójcze! Dlatego bracia Słowianie, pamiętajcie – mówmy głośno o naszej wspólnej historii i podajmy sobie ręce! Czas już ku temu najwyższy.

Komentarze