Barany: Islandzka opowieść - recenzja filmu

Ten wpis dotyczył będzie filmu, który jakiś czas temu niezwykle silnie zapadł mi w pamięć i wyjść z niej nie może - nie tylko dlatego, że zalicza się do produkcji z kręgu skandynawskiego kina (które osobiście ubóstwiam mimo powszechnie narzucanej w Polsce niszowości na produkcje naszych północnych braci-Europejczyków), ale też ze względu na to o czym i w jaki sposób opowiada…
Film ten to „Barany. Islandzka opowieść” (oryg. isl. Hrútar) za którego reżyserię i scenariusz odpowiedzialny jest niejaki Grímur Hákonarson. Nazwisko to zapewne wiele nikomu nie mówi. Mi też nie… Co nie zmienia faktu, iż stoi ono za naprawdę solidną, jednocześnie surową, jak i chwytającą za serca produkcją, która doceniona została na rozmaitych festiwalach, zdobywając aż piętnaście nagród, w tym Un Certain Regard podczas prestiżowego przeglądu w Cannes. Ponadto była ona nominowana za najlepszy film do Europejskiej Nagrody Filmowej, oraz uzyskała dziesięć nagród Edda przyznawanych przez Islandzką Akademię Filmową i Telewizyjną. Jednak powoli… Co to za film? I dlaczego poświęcam mu wpis, mimo tak małej popularności tegoż dzieła?
Przede wszystkim należy wspomnieć o czym to jest (postaram się bez spoilowania!). „Barany” to historia dwóch braci w podeszłym wieku, którzy nie odzywają się do siebie od wielu lat mimo faktu, iż mieszkają na jednej działce i dzielą tą samą pasję – owce. Choć o wiele bardziej właściwym sformułowaniem powinna być „obsesja”, ponieważ hodowla tychże stworzeń stanowi niemal całe ich życie. Ciężko się jednak temu dziwić – w ich rękach spoczywają ostatni na świecie przedstawiciele cennego, szlachetnego podgatunku tejże trzody. Szkoda, gdyby coś miało im się… Przepraszam, miałem nie spoilować.

Skupmy się więc może na tym dlaczego „Barany” są tak ujmującą produkcją. Przede wszystkim w filmie widzimy piękny, pierwotny związek człowieka z naturą, który dziś tak wielu ludziom wydaje się być zapomniany, żeby ze zgrozą nie stwierdzić wręcz, że obcy. Głęboka pasja jaka pochłania tych dwóch ludzi ukazuje jednocześnie zakorzenioną gdzieś głęboko w nas samych chęć do rywalizacji, konkurowania i bycia lepszym od innych (nawet jeśli mówimy tu o własnych krewnych). Jednak z drugiej strony zupełnie naturalne wydaje się być wejście we współpracę z dotychczasowym konkurentem, gdy ważą się losy wspólnego dobra – przynajmniej takie wrażenie odnosimy podczas seansu.

Dodatkowo w filmie dostrzec możemy piękne, wręcz idylliczne islandzkie odludzie – miejsce idealne do oddawania się w całości swoim naturalistycznym pasjom, które na zamieszkanej przez dwóch staruszków ziemi są wielowiekową tradycją. I to również porusza w „Baranach” – przywiązanie do ziemi, tradycji i natury, oddawanie się w życiu temu co wydaje się być predestynowane, jednak nie z poczuciem przymusu, lecz prawdziwą, szczerą miłością i bezkresnym, nieograniczonym oddaniem.

Na zakończenie nie muszę chyba wspominać, że głęboko polecam ten film każdemu. Choć z drugiej strony nie twierdzę, że każdemu się spodoba… „Barany” to nie trzymające w napięciu kino akcji, mimo że w pewnych momentach nerwów i emocji nie brakuje. Niemniej sugerowałbym się raczej nastawiać na idylliczny, spokojny seans z którego wyciągnąć możemy naukę o tym czym jest pasja, związek z naturą, tradycja, poświęcenie, oddanie i działanie dla wspólnego dobra. Od siebie dodam jeszcze, iż jedynym minusem tej produkcji jest troszkę „nijakie” zakończenie, które dla mnie osobiście było (niestety) przerwaniem akcji w samym jej środku, bez jakichkolwiek dopowiedzeń. Tak jakby… reżyserowi po prostu skończyła się taśma (żart xD)! Może i to jakiś niby ambitny zabieg celowy, niemniej niezwykle psujący całość. Na szczęście cała reszta filmu i wszystkiego co z nim związane stanowi za ten wybryk wielką rekompensatę. Mam więc nadzieję, że każdy kto ten film obejrzy wyciągnie z niego własne wnioski, przemyślenia i… niezwykle cenną w dzisiejszych czasach naukę związaną z kwestiami o których tak często obecnie już zapominamy, nieraz bezpowrotnie.

Komentarze