Tak sobie właśnie myślę… Czy nie powinniśmy się wszyscy zbuntować przeciwko współczesnemu światu? Przeciwko technologii, „postępowi”, pośpiechowi współczesnego świata i wszystkim debilnym trendom jakie są nam narzucane? Przeciwko homopropagandzie, multi-kulti i nieustającemu życiu w pośpiechu? Ale jak? Siedząc przed komputerem i pisząc wpis na blogu…? Ktoś mógłby zarzucić mi taką hipokryzję – i słusznie! Gdyż jest to najlepszy dowód na to jak bardzo współczesny świat nas zniewolił!
Ktoś powie: gdyby nie współczesny świat i idący z nim rozwój nie mielibyśmy tak zaawansowanej medycyny, podbojów kosmosu, globalnej wioski, możliwości zawarcia przyjaźni z ludźmi na całym świecie! Okej… No więc…
Gdyby nie współczesny świat i „rozwój”, lub jak to niektórzy ultralewicowcy (ultra moderniści) uwielbiają mówić „postęp” nie mielibyśmy tylu chorób, bo – primo: skąd nieeuropejskie schorzenia w Europie? Wiaterek je przygnał?!; secudo – ludzie nie żarliby GMO i nie łykali chemicznych piguł, przez co w rzeczywistości „zapychaliby” się wyłącznie witaminami zawartymi w zdrowej, samodzielnie wyhodowanej żywności. A na większość otaczających ich bakterii posiadaliby już wrodzoną, przekazaną w genach odporność, bez strachu, że w mieście wylądować może samolot z gościem z Afryki przywożącym wirus, który typowego Murzyna w tropikach nie zniszczy (dzięki wrodzonej… odporności), a który po zmutowaniu w naszym klimacie zniszczy organizmy tysięcy ludzi. Nie wspominając już o milionach Afrykanerów na łodziach wśród których znajdziemy masę zagrażających europejskiej cywilizacji potencjalnych gwałcicieli i terrorystów…
Brak „globalnej wioski” i możliwości zawierania przyjaźni z „całym światem” po pierwsze nie czyniłyby nas w rzeczywistości tak samotnymi, a po drugie - prędzej czy później skłoniłyby co słabsze i mniej otwarte jednostki do otwarcia się (nie pozornego jak w Internecie, a prawdziwego!) do osób we własnych, lokalnych społecznościach, wywołując zacieśnienie więzi jakiego próżno szukać dziś w podzielonym, polskim społeczeństwie. Każdy kto jest „inny” jest odtrącany - i to nie dlatego, że jest „inny”, a dlatego, że nie docenia się dziś siły małej społeczności i nie dostrzega korzyści płynących z akceptacji wewnętrznej różnorodności – bo jeśli coś nie pasuje, to łatwiej znaleźć przyjaciół, lub sojuszników w obcych i dalekich kręgach, niż znaleźć wspólny język we własnym – co w rzeczywistości osłabia i destabilizuje naturalne więzi do jakich człowiek jest stworzony.
Dobrym przykładem jest tu choroba zwana autyzmem – ludzie na nią cierpiący nie radzą sobie w wielkim, globalnym świecie, gdyż wpływ na postęp ich choroby ma styczność z wieloma twarzami naraz (na które natykamy się już nawet i w kilkutysięcznych wsiach…). Ludzie autystyczni nie różnią się niczym od zdrowych osób, jeśli przebywają w społecznościach liczących maksymalnie kilkaset jednostek. Och wspaniałomyślni postępowcy… Dzięki wam za rozwój symptomów chorobowych i destabilizacje osób autystycznych! Jesteście z siebie dumni…?!
Co tam jeszcze zostało? Podbój kosmosu… Okej, wysłanie łazików na Marsa i gigantycznych aparatów fotografujących wszelkie cuda i dziwy pierdyliardy lat świetlnych od Ziemi, z odległości jej orbity jest w istocie godne podziwu… A co ze śmieciami kosmicznymi jakie są tego efektem? Nie wspominając o kilkunastokrotnym wzroście ryzyka zachorowania na Alzheimera lub raka u astronautów. O promieniowaniu kosmicznym nie opowiada się dzieciom marzącym przywdziać w przyszłości skafander… W filmach science-fiction też jakoś dziwnie na ten temat milczą…
Oczywiście, że bunt przeciwko współczesnemu światu jest procederem ciężkim, a nawet potencjalnie niemożliwym… Gdyby tak nie było nie siedział(a)byś teraz przed komputerem, smartfonem, czy tabletem czytając to… Mam Cię! Dałem Ci do myślenia? Nie martw się… Gdyby faktycznie byłoby to tak proste i ja prawdopodobnie nie napisałbym tego wszystkiego i generalnie nie prowadziłbym tego blogu, a jedynie siedziałbym w jakimś górskim odludziu bez Internetu a może nawet i prądu, sadząc własne warzywa i hodując jakąś trzodę, mając gdzieś całą resztę…
Ale przecież pamiętamy film Matrix, gdzie rewolucjoniści chcąc wybudzić ludzi i wyprowadzić ich z błędu sami chcąc-nie chcąc musieli przenikać do wirtualnej rzeczywistości.
Można obawiać się, że jesteśmy tak przesiąknięci nowoczesnością i „wygodami” współczesnego świata, że ratunku dla nas nie ma… Ale to nieprawda! Ratunek jest! Może nie dla wszystkich… Może niektórzy wsiąknęli za bardzo… Może niektórzy potrzebują wstrząsu, aby móc dostrzec pewne rzeczy – a i od dostrzeżenia problemu, poprzez próby wydostania się z niego, do ostatecznego uwolnienia droga jest daleka. Niemniej warto czynić choćby niewielkie, małe i pozornie nic nieznaczące kroki… Mniej korzystać z Internetu, częściej chodzić w góry, wyprowadzić się z miasta, fundować sobie wycieczki i ogniska, zmienić nawyki żywieniowe. Można też zbuntować się radykalnie – sposobów jest wiele, samych dróg i środków również. Być może gatunek ludzki zmiękł do tego stopnia, że nie jesteśmy już zdolni do takiej rewolucji, ale za to można by spróbować ewolucji… Jeśli już nie dla nas, to przynajmniej dla naszych potomków, aby przynajmniej oni mieli świat, a nie tak jak my – globalną paranoję i życie w światopodobnym więzieniu pełnym chemii, samotności i absurdów.
Ktoś powie: gdyby nie współczesny świat i idący z nim rozwój nie mielibyśmy tak zaawansowanej medycyny, podbojów kosmosu, globalnej wioski, możliwości zawarcia przyjaźni z ludźmi na całym świecie! Okej… No więc…
Gdyby nie współczesny świat i „rozwój”, lub jak to niektórzy ultralewicowcy (ultra moderniści) uwielbiają mówić „postęp” nie mielibyśmy tylu chorób, bo – primo: skąd nieeuropejskie schorzenia w Europie? Wiaterek je przygnał?!; secudo – ludzie nie żarliby GMO i nie łykali chemicznych piguł, przez co w rzeczywistości „zapychaliby” się wyłącznie witaminami zawartymi w zdrowej, samodzielnie wyhodowanej żywności. A na większość otaczających ich bakterii posiadaliby już wrodzoną, przekazaną w genach odporność, bez strachu, że w mieście wylądować może samolot z gościem z Afryki przywożącym wirus, który typowego Murzyna w tropikach nie zniszczy (dzięki wrodzonej… odporności), a który po zmutowaniu w naszym klimacie zniszczy organizmy tysięcy ludzi. Nie wspominając już o milionach Afrykanerów na łodziach wśród których znajdziemy masę zagrażających europejskiej cywilizacji potencjalnych gwałcicieli i terrorystów…
Brak „globalnej wioski” i możliwości zawierania przyjaźni z „całym światem” po pierwsze nie czyniłyby nas w rzeczywistości tak samotnymi, a po drugie - prędzej czy później skłoniłyby co słabsze i mniej otwarte jednostki do otwarcia się (nie pozornego jak w Internecie, a prawdziwego!) do osób we własnych, lokalnych społecznościach, wywołując zacieśnienie więzi jakiego próżno szukać dziś w podzielonym, polskim społeczeństwie. Każdy kto jest „inny” jest odtrącany - i to nie dlatego, że jest „inny”, a dlatego, że nie docenia się dziś siły małej społeczności i nie dostrzega korzyści płynących z akceptacji wewnętrznej różnorodności – bo jeśli coś nie pasuje, to łatwiej znaleźć przyjaciół, lub sojuszników w obcych i dalekich kręgach, niż znaleźć wspólny język we własnym – co w rzeczywistości osłabia i destabilizuje naturalne więzi do jakich człowiek jest stworzony.
Dobrym przykładem jest tu choroba zwana autyzmem – ludzie na nią cierpiący nie radzą sobie w wielkim, globalnym świecie, gdyż wpływ na postęp ich choroby ma styczność z wieloma twarzami naraz (na które natykamy się już nawet i w kilkutysięcznych wsiach…). Ludzie autystyczni nie różnią się niczym od zdrowych osób, jeśli przebywają w społecznościach liczących maksymalnie kilkaset jednostek. Och wspaniałomyślni postępowcy… Dzięki wam za rozwój symptomów chorobowych i destabilizacje osób autystycznych! Jesteście z siebie dumni…?!
Co tam jeszcze zostało? Podbój kosmosu… Okej, wysłanie łazików na Marsa i gigantycznych aparatów fotografujących wszelkie cuda i dziwy pierdyliardy lat świetlnych od Ziemi, z odległości jej orbity jest w istocie godne podziwu… A co ze śmieciami kosmicznymi jakie są tego efektem? Nie wspominając o kilkunastokrotnym wzroście ryzyka zachorowania na Alzheimera lub raka u astronautów. O promieniowaniu kosmicznym nie opowiada się dzieciom marzącym przywdziać w przyszłości skafander… W filmach science-fiction też jakoś dziwnie na ten temat milczą…
Oczywiście, że bunt przeciwko współczesnemu światu jest procederem ciężkim, a nawet potencjalnie niemożliwym… Gdyby tak nie było nie siedział(a)byś teraz przed komputerem, smartfonem, czy tabletem czytając to… Mam Cię! Dałem Ci do myślenia? Nie martw się… Gdyby faktycznie byłoby to tak proste i ja prawdopodobnie nie napisałbym tego wszystkiego i generalnie nie prowadziłbym tego blogu, a jedynie siedziałbym w jakimś górskim odludziu bez Internetu a może nawet i prądu, sadząc własne warzywa i hodując jakąś trzodę, mając gdzieś całą resztę…
Ale przecież pamiętamy film Matrix, gdzie rewolucjoniści chcąc wybudzić ludzi i wyprowadzić ich z błędu sami chcąc-nie chcąc musieli przenikać do wirtualnej rzeczywistości.
Można obawiać się, że jesteśmy tak przesiąknięci nowoczesnością i „wygodami” współczesnego świata, że ratunku dla nas nie ma… Ale to nieprawda! Ratunek jest! Może nie dla wszystkich… Może niektórzy wsiąknęli za bardzo… Może niektórzy potrzebują wstrząsu, aby móc dostrzec pewne rzeczy – a i od dostrzeżenia problemu, poprzez próby wydostania się z niego, do ostatecznego uwolnienia droga jest daleka. Niemniej warto czynić choćby niewielkie, małe i pozornie nic nieznaczące kroki… Mniej korzystać z Internetu, częściej chodzić w góry, wyprowadzić się z miasta, fundować sobie wycieczki i ogniska, zmienić nawyki żywieniowe. Można też zbuntować się radykalnie – sposobów jest wiele, samych dróg i środków również. Być może gatunek ludzki zmiękł do tego stopnia, że nie jesteśmy już zdolni do takiej rewolucji, ale za to można by spróbować ewolucji… Jeśli już nie dla nas, to przynajmniej dla naszych potomków, aby przynajmniej oni mieli świat, a nie tak jak my – globalną paranoję i życie w światopodobnym więzieniu pełnym chemii, samotności i absurdów.
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Zawsze doceniam szczere komentarze. Jeśli masz kompletnie odmienne zdanie - pisz! Uwielbiam polemikę i kulturalną wymianę poglądów.
Jednak proszę, daruj sobie niezwiązane z treścią dwu-trzy wyrazowe papki w stylu "fajny wpis" czy "nie moja bajka". Nie czytałeś/aś - nie promuj się u mnie!
Możesz zostawić link do siebie na końcu wiadomości - z chęcią się odwdzięczę.