Blade Runner 2049 - recenzja filmu

Czy androidy śnią o genialnych sequelach?

Żył sobie kiedyś w San Francisco pewien pisarz. Nazywał się Philip K. Dick i był najlepszym autorem gatunku science-fiction swojej epoki – tuż obok Stanisława Lema, z którym korespondował ;) Pionier, wirtuoz i wizjoner – nieszablonowy i ponadczasowy.
W 1968 roku opublikował jedną ze swoich najpopularniejszych powieści – Blade Runner: Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, której historia została w roku 1982 przeniesiona na wielki ekran. Za kamerę chwycił Ridley Scott, a rolę głównego bohatera odegrał Harrison Ford.
Prawdę powiedziawszy, gdy zobaczyłem ten film (oczywiście kilka lat temu), wcale nie byłem zachwycony. Nie był ekranizacją powieści – był nią jedynie inspirowany i to w mocno niezadowalającym dla mnie stopniu. Wiem, że w latach ’80 zrobił furorę, bo też nakręcono go pod ówczesny klimat kinowy, ale po prostu mi – widzowi z II dekady XXI wieku nie spasował i tyle (mimo ogromnego zachwytu 12 Małpami, czy Piątym Elementem).


Mija 35 lat i oto na ekrany wchodzi kontynuacja klasyka – „Blade Runner 2049” w reżyserii Denisa Villeneuve. Przyznam, że gdy na świat wypłynęła informacja o powstaniu sequela, miałem takie myśli jak wszyscy – po co? Przecież film miał jasne zakończenie! To będzie „odgrzewanie kotleta”, jak Mad Max, Prometeusz, Star Wars, albo i gorzej… Choć gdy w późniejszym czasie usłyszałem nazwisko reżysera, kamień może i nie spadł, ale przynajmniej lekko obsunął mi się z serca…
I słusznie! Bezapelacyjnie przyznaję, że oto powstał najlepszy film science-fiction tej dekady!

Początkowo zastanawiało mnie co to będzie. Nowy, młody łowca androidów 30 lat po wydarzeniach z pierwszej części będzie ścigał dalej te roboty, tak jak Rick Deckard, którego postać również zagości na ekranie, żeby widz się podniecił… Nic z tych rzeczy! Film jest odpowiednio wywarzoną przeplatanką specyficznego stylu reżyserskiego Villeneuve, nawiązań do oryginału i wielu elementów zaczerpniętych bezpośrednio z książki, których brakowało w filmie z ’82 roku.

Sceneria od pierwszej sceny napawa podziwem. Postapokaliptyczne Los Angeles 2049 roku znacznie różni się od wizji Ridleya Scotta. Tamto było zatłoczone, hałaśliwe, multikulturowe. To jest sterylne (nawet w brudnych, zakurzonych miejscach) i pełne przestrzeni. Choć oczywiście nie jest tak bez powodu…
W starym Blade Runnerze pełno było odzwierciedleń ówczesnej rzeczywistości. Sam film też wpasował się w trendy lat 80 i ich kanony filmowe. Nie inaczej jest z nową wersją. Proste, monumentalne budynki z gładkiego betonu; nieskomplikowane, surowe i minimalistyczne kształty – wyznacznik II dekady XXI wieku – współgrają z wyglądającymi dla nas komicznie małymi, kanciastymi komputerkami i innymi detalami, które scalają nowoczesne wizje z imaginacjami futurystycznego świata wizjonerów lat 80.
Wielkie brawa należą się nie tylko za fuzję współczesnych trendów sci-fi z tymi sprzed 30 lat, ale i za liczne nawiązania do książki. Choć były bardzo subtelne, w formie drobnych dodatków, scenek, czy niewielkich elementów. Aczkolwiek brakowało mi ich niesamowicie, oglądając „Blade Runnera” Ridleya Scotta. Paradoksalnie więc pod paroma względami ten sequel jest bardziej „książkowy” od pierwszej części.

Fabuła dorzuca elementy problematyczne związane z globalną polityką, wskazując choćby na bezkarność korporacji, przy ich jednoczesnych możliwościach. Z kolei samo rozwiązanie historii filmowej wbija w fotel… Jak chorzy byli twórcy scenariusza tego nie wiem, ale ubóstwiam ich! Pomysłu na główny wątek nie powstydziłby się sam Philip K. Dick.
Dylematy egzystencjalne autora powieści zostają wzbogacone o nowe zagadnienia i problemy. Nikogo już nie zastanawia czy androidy śnią o elektrycznych owcach – problem posunął się tak daleko, że trywialność tego pytania aż bawi. Mimo że jeszcze 30 lat temu było do bólu poważne!

Jedyne co mnie w filmie Denisa Villeneuve nie zachwyca to gra aktorska. Nie twierdzę, że jest zła, ale w moim mniemaniu wypada po prostu przeciętnie w stosunku do całości produkcji. Ryan Gosling, Robin Wright, czy Sylvia Hoeks zagrali swoje role nieźle. Ale nic ponadto.
Nieco lepiej spisała się Ana de Armas, ale może po prostu tak mi się wydaje, bo nigdy wcześniej nie widziałem roli hologramu sterowanego pilotem. To mi zaimponowało :) A kto wypadł najlepiej?
Harrison Ford. Tak – wbrew opinii większości zachwycił mnie. Nie rozumiem ludzi, którzy jęczeli, że po co ten emeryt w filmie znowu, itd. Mówicie co chcecie – dla mnie Rick Deckard był jedną z dwóch najbardziej wyrazistych postaci w filmie i żałuję, że było go w nim tak mało.
Wyróżnić chciałbym także Jareda Leto za rolę czarnego charakteru. Moim zdaniem rola Niandera Wallace’a była najlepiej zagraną w całym BR 2049. Szkoda tylko, że gościł on na monitorze jeszcze rzadziej niż Deckard i okazał się tylko tzw. koniecznym tłem do spójności fabularnej.

Ścieżka dźwiękowa... Ech. Przypominają mi się na tę okazję słowa, wypowiedziane kiedyś na temat soundtracku do filmu Interstellar: dźwięki brzmiące tak, jakby Hans Zimmer zasnął na swoich organach.
Nie inaczej było i tym razem. Okej – to, co usłyszeliśmy, doskonale pasowało do filmu i całego jego klimatu. Muzyka budowała nastrój i nie rozpraszała, a to w sumie najważniejsze. Jednak nie ma co liczyć na utwory wbijające się w ucho, które możemy po seansie odtwarzać z YouTube’a godzinami, jak miało to miejsce w przypadku Gladiatora, czy Piratów z Karaibów (i wielu innych produkcji, ale mówię o kompozycjach Zimmera).
Skoro jesteśmy przy muzyce i klimacie, to warto nadmienić, że dźwięk połączony z obrazem – genialnymi zdjęciami, oraz grą kolorów – tworzą olśniewający efekt. Film momentami jest przez to lekko oniryczny i ma pewną otoczkę typową dla stylu reżyserskiego Villeneuve. Kto oglądał choćby Nowy Początek, ten wie, o czym mówię.
I wiem, że wyleje się na mnie wiadro pomyj za te słowa, ale po prostu muszę… Ten film miał w sobie coś z Kosmicznej Odysei Stanleya Kubricka. Pewne elementy, fragmenty, ledwo zauważalne szczegóły. Nie? A dla mnie tak. I za to kolejny wielki plus.
Nie da się ukryć, że akcja Blade Runnera 2049 biegnie bardzo nierównomiernie, zależnie od poszczególnych scen. Film momentami wręcz płynie, karmiąc nasz wzrok zdjęciami, kolorami, światłami… lecz tylko po to, aby w jednej chwili wybuchnąć i zaintrygować! A później znów na jakiś czas uśpić audiowizualną kołysanką. I tak od pierwszej do ostatniej minuty.

Blade Runner 2049 jako produkcja świadczy o kilku faktach. Primo: Philip K. Dick nie był wizjonerem wyłącznie swoich czasów. Jego wizje są ponadczasowe, a przez to warte, aby co kilkanaście lat do nich wracać i pokazywać przez pryzmat aktualnej rzeczywistości. Jakby nie było, oryginalny film powstał w roku ’82, a książkę wydano jeszcze w roku ’68.
Secundo: przeżywamy obecnie w kinie renesans gatunku science-fiction. Atlas Chmur, Interstellar, Ex Machina, czy Nowy Początek (również Denisa Villeneuve), a wcześni ech choćby Avatar pokazały, że ten gatunek ma jeszcze wiele do zaoferowania. Jednocześnie jednak Gwiezdne Wojny, Obcy: Przymierze, Mad Max i Ghost In the Shell wzbudziły obawy przed powolnym wypalaniem się gatunku i nauczyły, że lepiej nie wskrzeszać klasyków. Zwłaszcza że niektóre z tych tytułów okazały się w istocie… KOSMICZNĄ klapą :)
A tu nagle Denis Villeneuve pokazał nam, że można wracać do starych tytułów i z pełną ostrożnością odkurzać tak, aby produkcja z jednej strony budziła sentyment, a z drugiej pasowała w ramy naszej, XXI-wiecznej rzeczywistości.
Kto więc jeszcze nowego Blade Runnera nie widział, temu polecam obejrzeć. Oto mamy kino science-fiction na najwyższym poziomie! Zachęcam jednak, aby wcześniej obejrzeć pierwsza część, a przed tym jeszcze przeczytać książkę. Uprzedzam, że bez jej znajomości pełne zrozumienie przekazu filmowego może być utrudnione.

Komentarze

  1. ja chyba po takiej recenzji się skuszę na ten film

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam zacząć od pierwszej części z '83 a jeszcze wcześniej przeczytać książkę - gwarantuję, że po niej ogląda się 3 razy lepiej. Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Zawsze doceniam szczere komentarze. Jeśli masz kompletnie odmienne zdanie - pisz! Uwielbiam polemikę i kulturalną wymianę poglądów.

Jednak proszę, daruj sobie niezwiązane z treścią dwu-trzy wyrazowe papki w stylu "fajny wpis" czy "nie moja bajka". Nie czytałeś/aś - nie promuj się u mnie!

Możesz zostawić link do siebie na końcu wiadomości - z chęcią się odwdzięczę.