Skąd się wziął Lack O'Lantern? I co to w ogóle jest?!

Co to jest Jack O’Lantern? Wchodzę sobie na Wikipedię i czytam: halloweenowa lampa zrobiona z wydrążonej dyni. Ech… No dobra, ja wiem, że to Wiki od której nie ma co za wiele wymagać. Ale tak szczerze, kto z nas mówi na to inaczej niż „lampion DYNIOWY”, czy „DYNIA halloweenowa”? Więc w czym problem? Problem w tym, że to BŁĄD!

Jack O’Lantern pochodzi przecież z Irlandii. Tam wyrabiano te lampiony na dłuuugo przed odkryciem Ameryki z której to dynia pochodzi. Jak to? Ano tak to :) Zapraszam na małą lekcję historii:

Pewna legenda głosi, że był sobie w Irlandii człowiek imieniem Jack, który oszukał diabła. Obiecał oddać mu duszę, jednak później uwięził go dwukrotnie i zmusił do odstąpienia od danej przysięgi. Zmarł 31 października, lecz nie mógł pójść ani do Nieba (gdyż większość życia był oszustem i pijakiem) ani do Piekła (bo miał obiecane, że jego dusza tam nie trafi). Diabeł dał mu więc rozżarzony kawałek węgla, który miał oświetlać jego drogę pośród wiecznej ciemności. Ten palił go on cały czas w rękę, więc Jack wydrążył lampion z… RZEPY, aby mógł z nim wędrować bez bólu. I tak chodzi z nim po dziś dzień, czekając na Sąd Ostateczny.

Jednak legenda legendą, ale po co w dawnych czasach Irlandczycy w rzeczywistości tworzyli i do czego wykorzystywali warzywne lampiony? Według jednego z podań chłopi Zielonej Wyspy używali ich jako błędnych ogników dla zmarłych dusz, które podczas tajemniczych obrzędów uwalniano z ciał czarnych kotów, psów i nietoperzy. Inne, znalezione przeze mnie źródło podaje z kolei, iż Irlandczycy nawiązując do przeklętego Jacka tworzyli lampiony aby przestrzec się przed podzieleniem jego losu. Prawdopodobnie według ich dawnej wiary w każdym z nas miało drzemać niebezpieczeństwo zostania przeklętym, przez co lampion miał być symbolem iskierki w ciemności używanej jeszcze za życia. Możliwe też, że ludzie wykorzystywali te lampiony jako „miniaturowe ogniska”.

W Noc Zmarłych gaszono wszelkie światła w domach, aby wyglądały na opuszczone, bo nie chciano aby przybyły do nich złe duchy. Zamiast tego palono ognie na wzgórzach, czy rozdrożach, wierząc, że przyciągną one dobre, opiekuńcze dusze. Ubierano przy tym brudne i stare łachmany, aby udawać włóczęgów i żebraków w nadziei, że z takimi osobami złe duchy nie chcą mieć kontaktów. Podobny cel miało prawdopodobnie wycinanie rzepom demonicznych twarzy, które z czasem przerodziły się w lampiony, gdyż po pierwsze: w domostwach było przecież ciemno, a elektryczności nie znano, więc trzeba było jakoś chodzić, aby widzieć cokolwiek. A po drugie, jak mówiłem – musiało to wyglądać zniechęcająco dla złych duchów.

Najważniejsza rzecz dla kontekstu mojego wpisu jest jednak taka, że starożytni Celtowie, a później schrystianizowani Irlandczycy robili lampiony najczęściej z rzepy, a także z brukwi i buraków. Dopiero po odkryciu i skolonizowaniu Ameryki zaczęto w tym celu stosować dynie (niewystępujące naturalnie w Europie, podobnie jak i ziemniaki. Oraz kukurydza, papryka, fasola, a ze zwierząt choćby indyki), które ze względu na swoje rozmiary, a także budowę okazały się być idealnym ku temu warzywem.

Nie ma co ukrywać, że dziś Jack O’Lantern wydrążony z dyni jest symbolem skomercjalizowanego amerykańskiego Halloween, które zyskało tak potężny zasięg globalny, iż mało kto o rzepowych lampionach pamięta. A wyglądały one naprawdę strasznie (bo jak wiemy powstawały w celu „odstraszania”). Ja wiem, że i odpowiednio wydrążony lampion dyniowy może również wyglądać nieco groźnie, ale jak popatrzę nieraz na to co ludzie tworzą zarówno na prawdziwych warzywach, jak i na plastikowych, czy ceramicznych imitacjach, lub po prostu obrazkach z wizerunkami „Jacka” to aż mnie krew zalewa. Uśmiechnięte, pomarańczowe „głowy”, najlepiej do tego z dopiskiem „Happy Halloween” to dla mnie już drobne przekroczenie granicy przyzwoitości. A jestem człowiekiem tolerującym każdą formę Święta Zmarłych: Dziady, Samhain, irlandzkie Halloween, czy Wszystkich Świętych. Byleby po trochu, bez mieszania wszystkiego naraz, lub bez niepotrzebnego krytykowania pozostałych, o czym pisałem rok temu. Niemniej zawsze warto pamiętać o korzeniach i wiedzieć co się skąd bierze oraz po co zostało stworzone, aby święto w istocie było świętem a nie parodią.
A jak już jestem przy tym temacie, to pozwolę sobie nadmienić, że oczywiście nie mam nic do drążenia lampionów (nawet z dyni), bo to o czym piszę to moje osobiste przemyślenia i nie jestem żadnym absolutem, który czegokolwiek zakazuje, lub nakazuje i co więcej – sam rokrocznie drążę takowe ustrojstwo na prośbę mojej kochanej, liberalnej Mamy, której sprawia to niezmierną przyjemność. Któż by odmówił w takiej sytuacji? Ale znając korzenie tego zwyczaju pamiętam o jednej zasadzie – Jack O’Lantern ma być STRASZNY LUB PONURY, a nie zabawny! Choćby z szacunku dla celtyckiej tradycji.

No, a poza tym trzeba pamiętać, że my jako Słowianie mamy własny zwyczaj – karaboszki (lub kraboszki), czyli drążone Z DREWNA maski zmarłych, które rozstawiano dookoła miejsca sprawowania obrzędu Dziadów.

Komentarze